A co jeżeli autor nie widzi miasta, bo ma okno z widokiem na puszczę?

Stałem pod arkadami spoglądając na zasnuty mlecznobiałą mgłą most. Gdzieś tam w dole płynęła rzeka, ale raczej domyślałem się jej istnienia niż ją widziałem, bo mgła wypływała aż na bulwar, wypełniała go i tylko rozproszone żółtawe światło latarni na moście zarysowywało jako tako tę ulotną granicę między miastem, a rzeką i między tym brzegiem, a tamtym.

Na moście rozmyte mgłą przesuwały się cienie — ludzie przekraczający rzekę — ale w tym świetle, w tej chwili, w tej mgle, stojąc w tym miejscu bulwaru właściwie ich obraz zredukowany był właśnie li tylko do falujących na granicy percepcji cieni ukrytych we mgle zasnuwającej mroki nocy.

Przewracałem w dłoni niewielką tabletkę? Co mogłem uczynić? Cisnąć ją we wodę i ruszyć przez mgłę? Albo włożyć do ust, pozwolić by świat runął, ustąpił wewnętrznemu światłu, zapaść się w błogostan.

Ruszyłem przez most.

Obróciłem ją w palcach raz jeszcze i schowałem do kieszeni. Ruszyłem przed siebie.

Życie spowolniło, troski ustąpiły. Ruszyłem przed siebie.