Idąc rytmicznym krokiem brzegiem leśnej drogi zatopiony w myślach kompletnie nie wiedziałem już kim jestem. Sinawoszara zieleń skąpanych w półmroku koron drzew szumiała cicho. Robiło się coraz ciemniej. Może powinienem zawrócić? Lub chociaż przystanąć i rozejrzeć się wokół? Zdawało się to nie mieć już większego znaczenia. Myśl o zawróceniu napawała mnie goryczą a droga przez ciemny las lękiem.
Mrok powoli przepełzał las swoim nicościowatym czarnym cielskiem. Owijał się niewyczuwalną czernią wokół moich rąk i oczu. A gdy oczy przyzwyczaiły się już całkiem do mroku na granicy powidoku patrząc kątem oka dawało się dostrzec w nim nikłe iskierki świetlików. Ach! Czas [[iść dalej przez las|Dalej]]!
Jest zbyt ciemno, by cokolwiek powiedzieć z pewnością, ale patrząc nienawykłym do nocy ludzkim okiem zdaje się, że powidoki przechadzają się środkiem polany.
[[<button onclick="alert('I co teraz?')">Wytężam wzrok, wpatruję się w mrok</button>|Kot]]
<center>Wytężam wzrok, wpatruję się w mrok.
<big>i nic</big>
To może być złudzenie,
czarniejsza gruda ziemi
albo sarna, która dawno już uciekła
zauważywszy mnie wyraźniej niż ja ją.
Albo coś innego.</center>
* [[Zejdź z drogi w ciemny las]]
* [[Wyjdź na polanę|Polana]]
* [[Zawróć|Dalej]]
* [[Trzymaj się drogi]]
A więc stało się. Nie usłuchałem szepcących w mej wyobraźni lęków. Nie wróciłem ścieżką na oświetloną jarzeniowym blaskiem drogę, która poprowadziłaby mnie z powrotem do osady. Wkroczyłem w las, jeszcze głębiej, chciałem tego. [[Chciałem?]] Zarośla gęstnieją, raz po raz coś jakby chwytało mnie za kostkę. Czy to jedynie niepokorne kłącze? Kilka razy potykam się o wystający korzeń (czyżby?). Gdy spoglądam w górę, brakuje gwiazd i księżyca.
Ile trwa ta wędrówka przez niechętną materię lasu, wśród pohukiwania sów, nim agresywne zarośla ustąpią, a na końcu języka poczuję, po raz pierwszy — cierpki posmak triumfu?
* <a href="javascript:zegarek()" class="enchantment-link">Spoglądam za zegarek</a>
* [[Rozglądam się]]
Znalezienie się nocą na otwartej przestrzeni powinno uspokoić lęki podsycane domysłami na temat tego, co kryje ciemność. Para­doksa­lnie jednak przyniosło poczucie, że utraciłem bezpieczeństwo. Wszyscy i wszystko, co skrywa mrok (czy skrywa?…) dobrze mnie widzi — ja, wystawiony na bluźnierczą myśl mieszkańców lasu lub szaleństwo zabłąkanych zębów lub noża (tylko co miałby robić nóż o północy w środku lasu)?
<p align=right>Na przeciwległym krańcu polany
majaczy [[myśliwska ambona|Myśliwska ambona]].
Prawdopodobnie gdzieś dalej może być jeszcze dalsza droga.
Ale może też jej nie być. Chcę poczuć się bezpiecznie.
[[Wrócić na drogę|Kot]]? Chyba lepiej wejść na ambonę.
Otoczenie ścian i dobry widok na ciemności
obiecują uciszenie rozszalałej wyobraźni.</p>
Okrągła brama w formie łuku ze ułożonych jedne na drugich - chyba bez zaprawy nawet- klinowatych głazów wyrasta na jaśniejącej polanie pełnej nagle chłodnego jak [[strumień|Rzeka]], srebrzystego księżycowego światła. Z odległości kilkunastu kroków wygląda chyba jak portal do innego świata.
Do innego świata? [[Brama]], czyli przejście daje wiele możliwości. Wiedz jednak, że jeśli zdecydujesz się ją przekroczyć, nie będziesz mógł się cofnąć.
Double-click this passage to edit it.
Lęk i poczucie winy są paraliżujące. Co uzasadniło ucieczkę?
Od wyrzutów sumienia aż mdli.
[[TAK]]     [[NIE]]
Może to tylko moja [[wybujała wyobraźnia|Wybujała wyobraźnia]], może cienie [[drzew|Drzewa]]? Widzę w głębi lasu jakieś poruszenie. Przystaję, by wsłuchać się w noc: wypełnia ją szelest, jakby coś (coś lub ktoś) biegło przez las, depcząc suche poszycie. Drobne kroki sarny, lochy lub zająca? Przystaję, lecz gdy nasłuchuję, wokół nie rozlega się już żaden dźwięk, a kroki ucichły.
Powracam do wędrówki. Spłoszony moimi krokami ptak wbija się do lotu jako szeleszcząca plama mroku gdzieś parę metrów od moich stóp. Czy to on był tym tajemniczym cieniem parę chwil temu?
Las nie pozwala się zatrzymać. Trzeba wciąż biec bez tchu, jak wtedy, gdy wpadnie się do [[rzeki|Rzeka]]. Nie ma czasu na zawahanie — nurt niesie dalej, wciąż dalej. Lecz cóż to? Oto nagle las wypluł mnie na polanie skąpanej w migotliwym blasku miesiąca.
Ucieczka, a więc bunt, jest symbolicznym oczyszczeniem. Sprzeciw pozwala nawiązać zerwaną nić z wewnętrznym ja, pozostać sobie wiernym. Zatem nie było po drodze wyboru, wszystko okazało się koniecznością.
[[Otwórz oczy!]]
Hop, hop, gdzie jesteś?
<em>/albo może jakiś obrazek ? animacja ? zdjęcie ?/</em>
Double-click this passage to edit it.
Lęk i tęsknota za domem. Kot wygrzewa się na piecu. Parują kubki z herbatą. Wyobrażam sobie — czyli dopowiadam (dofantazjowuję) te elementy opowieści, wspomnień, osób i miejsc, których nie znam. Dobieram je na zasadzie prawdopodobieństwa. Czuję zbliżający się krzyk.
„Kompleks roślinności swoisty dla danego terenu. Tu: biocenoza leśna mieszana bukowa. Przeważająca forma drzewiasta. Liście o pierzastej strukturze.”
„Hm, przepraszam, ale kto teraz mówi? Nie widzę tu nikogo. Gdzie moja laska i binokle?”
[[UCIEKAJ!]]
Double-click this passage to edit it.
Double-click this passage to edit it.
Milion czarnych kotów różnej wielkości na najcieńszych gałązkach dębu. A wszystkie bez wyjątku mają na imię Behemot albo Pluton. Ale gdy tylko zerwie się najlżejszy nawet wiatr wszystkie odleciał gdzieś daleko w noc. Czarne smugi wiatru omiatają mnie w biegu.
Widzę swoją pomniejszoną postać w poszarzalym od brudu przydrożnych lustrze. Gdzieś w oddali drogę przebiega lis i szybko przeskakuje przez najbliższy płot gdy tylko zauważa moją obecność. Mgły wyścielają pole a w tle na tle błękitnego nieba majaczą sylwetki drzew. Mój szalik w świetle księżyca jest czarno szary. Nagle staję w osłupieniu. Z oddali idzie ku mnie pięć (a może trzy?) rosłych postaci. Zamieram więc w bezruchu i przyglądam się uważniej. Nic. Może to tylko młode drzewa spowite mgłą rozjasnianą blaskiem nocnego nieba? Na wszelki wypadek skrywam się bliżej cienia drzew, tak by mojej postaci nie dało się zauważyć z oddali, i czekam. Lecz nadal nic się nie dzieje. I tylko gdzieś w oddali słychać stłumione ujadanie psa gdzieś w odległej wsi, którą zostawiłem już daleko za sobą. Ściółka pod moimi butami chrzęści i boję się tego dźwięku, w nocy nigdy nie wiadomo, kto jeszcze może go usłyszeć. Rozgwieżdżone niebo prześwitujące przez pułap lasu wygląda upiornie. Wiatr się wzmaga i zaczyna szumieć w wyżynach tylko po to by po chwili momentalnie się uspokoić. Moje serce wypełnia się coraz większym niepokojem. Dochodzę do przeżedzenia drzew i w osłupieniu staję się bezwolnym świadkiem dziwnego fenomenu: pośrodku przeżedzenia wiatr spłata się w wir powietrzny przybierający postać węża i niosący w sobie z nieba ku mnie błędny ogień. Chciałbym uciec, lecz nie mogę. Moje ciało odmawia wykonania najmniejszego ruchu, sparaliżowane strachem. Mgła gestnieje na krawędzi lasu. Idę przez Zdziczałą łąkę nęcony cichym plusotem gdzieś we mgle. Na mej drodze staje rzeka…